Stowarzyszenie Thunder Independent - ul. Józefa Szanajcy 18A lok. 4, 03-481 Warszawa - Polska
Wyprawa na Bałkany
W tym roku, w ramach zakończenia sezonu wybór padł na Bałkany, czyli część Europy zamieszkaną przez Słowian Południowych, którzy zasiedlili te tereny między VI a VII wiekiem, zajmując tereny z ramach migracji plemion.
Spotkanie głównej grupy wypadowej zostało zorganizowane w Rzeszowie, a motocyklowa ekipa ruszyła kolejnego dnia w kierunku rumuńskiego Beius. Reszta paki wyjazdowej dołączyła do składu na granicy polsko-słowackiej w Barwinku i już pełnym, połączonym składem ruszyła w kierunku południowym. Oczywiście, jak coś może utrudnić komfortowy przejazd motocyklistom, to jest to zazwyczaj pogoda, usterka techniczna lub złośliwość przedmiotów martwych. Żeby tradycji stało się zadość, pogoda jak zwykle okazała się niezawodna, czyli zaraz za Rzeszowem zaczął padać poziomy deszcz i żeby nie popaść w nudną rutynę, która zazwyczaj wkrada się przy dobrych warunkach jazdy, postanowił umilić trasę, aż do granicy węgiersko-rumuńskiej.
Niemniej jednak, jak to w życiu bywa, po deszczu zawsze wychodzi słońce, tak więc towarzyszyło ono naszym turystom już do końca wyprawy. Do uroczego rumuńskiego Baius, położonego nad Czarnym Kereszem ekipa dociera, oczywiście nie bez przygód, późnym wieczorem.
Kolejny dzień to przejazd znaną nam już z poprzedniej wyprawy malowniczą trasą Transalpina. Bez zbędnego pośpiechu, podziwiając piękno przyrody, przejechaliśmy przez Park Narodowy Defileul Jiului. Park ten, jak pamiętacie z opisu poprzedniej wycieczki, otacza piękną wapienną dolinę rzeki Jiu, rozdzielającą góry Parang i góry Vilcan. Zwieńczeniem dnia było dotarcie do miejscowości Uricani, położonej w rumuńskim Siedmiogrodzie, na odpoczynek. Kolejny dzień wyprawy to przejazd wzdłuż Dunaju z widokami z jednej i drugiej strony – pięknie, cicho (jak to na moto – czemu mi tak we łbie szumi? :-)) ), malowniczo, swojsko, kojąco.
Trzeci dzień to taki trochę tranzyt, ekipa przemierza trasę wspaniałymi widokowo drogami wzdłuż Dunaju, najpierw po stronie rumuńskiej, a po przekroczeniu granicy na Dunaju po stronie serbskiej. Po drodze piękna i bardzo duża zapora, prowadząca do Parku Narodowego Djerdap – i tutaj trochę jazdy w poprzek parku, jak to z żołnierzami w naszym fachu, jak możesz stać to pewnie usiądziesz, a jak będziesz mógł usiąść to będziesz szukał szansy, żeby się trochę położyć.
Trasa przez park super fajna, momentami tylko trochę wąska i nawierzchnia czasami pozostawiała trochę do życzenia. Spanko w serbskim Kragyjevac’u.
Dzień czwarty, tranzyt bez historii; „patrzysz w lewo nic się nie dzieje, patrzysz w prawo, dłużyzna proszę pana” i w takim trybie kolumna dociera do Czarnogórskiej miejscowości Plav.
Za to dzień piąty: serpentynki – serpentynki, zakręty, łuki, wiraże i to po obu stronach motocyklowej głowy; tak po stronie Czarnogóry jak i Albanii, do której niechybnie trasa doprowadziła.
Po drodze, żeby nie było nudy, kolega łapie niecny ślizg na upapranej przez wyjeżdzający z kamieniołomu furmanki błotem i śliskiej drodze. Bez większych strat, bo już wcześniej zdołał sobie po tej samej stronie uszkodzić lusterko, więc konsekwentne wywalanie się na tę samą stronę motocykla zasadniczo oszczędza nerwy i potencjalne koszty naprawy. Ogólnie motocyklowo komentując – traski czarnogórsko-albańskie bardziej malownicze od rumuńskich, ale to już pozostawimy waszej ocenie, w razie przebywania w tych regionach.
Natężenie ruchu i zarządzanie ruchem drogowym przypominało przemieszczanie się po Bejrucie czy Kabulu, gdzie policjant drogówki jest, bo jest i niewiele z tego faktu wynika – jak i czasami u nas bywa z pewnymi patrolami. Dobrze, czy źle, ciężko oszacować – po prostu inaczej i trzeba się na to mentalnie przestawić i mocniej kręcić głową we wszystkich kierunkach. Z ogólnego odczucia, wszędzie czworonogi w postaci psów, krów i osłów, ale jakość dróg zdecydowanie na plus.
Noclegownia w Kukes w Hotelu America, gdzie wszyscy kelnerzy, recepcjoniści jak i sami goście hotelowi, tak jak wszędzie wokół, jarają papierosy i zupełnie nikomu to nie przeszkadza.
Szóstego dnia dojazd nad Jezioro Ochrydzkie na granicy Alb/Mac w okolice miejscowości Lin, gdzie uczciliśmy pamięć por. Leona Gradowskiego „Lisa”, żołnierza i spadochroniarza Armii Kontynentalnej, który należał do 20-osobowej grupy agentów SOE, zrzuconych poza obszarem Polski w celu organizacji działań operacyjnych przeciwko niemieckiemu okupantowi. Symboliczną tabliczkę przekazujemy lokalnej społeczności i zostaje ona umieszczona w lokalnym kościele, w okolicy gdzie miejsce miał zrzut „Lisa”.
Operacyjny plan-zamysł przewidywał dotarcie do Grecji tego dnia, jednak ze względu na pogodę realizujemy nocleg i popas na terenie Albanii – bezpieczeństwo operacji to reguła nadrzędna. Przy okazji mamy możliwość doświadczyć przetestowania lokalnej sztuki kulinarnej oferowanej jako jagnięce żeberka, które po bliższym poznaniu okazują się być starym baranim capem, za symboliczne 102 Euro . Polecamy. Za zupełną darmochę za to kąpiel w pięknym i czystym lokalnym morzu.
Dzień siódmy – ruszamy w podróż wzdłuż wybrzeża Albanii do Czarnogóry. Oczywiście świat bez przygód jest nudny, więc natychmiast psuje się akumulator w jednym z motocykli, co skutkuje pobytem w lokalnym garażu przez kolejne kilka godzin. Lokalna gościnność wymaga zwyczajowego poczęstunku, więc ekipa podjęta zostaje miejscowymi przysmakami oraz lokalnym winem – nota bene spożywanym przez wszystkich pracowników tej zacnej technicznej placówki.
Nocleg w czarnogórskim Ulcinj, gdzie wreszcie żeberka smakują jak jagnięcina, a nie capie mięsiwo. Dodatkowo świeży, zimny browarek dopełnia posiłku.
Ósmy dzień – bajka – trasa wybrzeżem czarnogórskim w kierunku północnym i z przejazdem przez Park Lovcen i Zatokę Kotarską. Nocleg w Herceg Novi, a ze względu na wczesną porę pozostaje czas na kąpiele w morzu i świetną kolację.
Dziewiąty dzień to podróż wybrzeżem chorwackim z przepięknymi widokami, połączony z trzygodzinnym plażowaniem i lodami – i o dziwo, znalazł się niespodziewany sponsor biesiadnego spotkania. Nocka już w Bośni i Hercegowinie, w okolicach jeziora Buśko, zaraz przy granicy z Chorwacją.
Ostatni dzień to już RTB czyli tranzyt do Polski, do Rzeszowa. Zdecydowanie przewaga jakościowej klasy dróg dla motocykli, na rzecz BiH porównując do technologii węgierskiego asfaltowania (i wypełniania dziur w jezdni).
Nie polecamy tankowania na Węgrzech, ceny paliwa powyżej 8 PLN za literek wachy to jednak cena trochę wygórowana.
Na ostatniej prostej jeden z motocykli łapię gumę, co w sumie daje ponad dwugodzinny, przymusowy postój przed powrotem do Rzeszowa.
Statystycznie: z Rzeszowa i z powrotem nakręcone 4300 km, chłopaki z Warszawy plus dodatkowe 600, a koledze z Olsztyna dodatkowe 1000 km.
Motocyklowo pozdrawiamy